Odkąd przeczytałam pierwszą książkę Lucindy Riley mogę
stwierdzić, że zakochałam się w jej twórczości. Po czasie postanowiłam sobie
zrobić przerwę od historii Siedmiu Sióstr i po przeczytaniu kilku kryminałów,
spojrzałam na półkę „co by tu dalej” i automatycznie skierowałam się ku
książkom Lucindy (kilka ich mam w swojej kolejce 😊).
Chwyciłam po „Drzewo Anioła”.
Historia zaczyna się od świąt Bożego Narodzenia (pewnie stąd
ta przypominająca święta okładka - proszę się nie zrażać). Do rodzinnej posiadłości Marchmont położonej
na pięknych wzgórzach Walii przyjeżdża Greta. Piękna ponad
pięćdziesięcioletnia kobieta nie była w tym domu przez wiele lat, wszystko to za sprawą wypadku, w
wyniku którego nie pamięta większości zdarzeń ze swej przeszłości. Przez 20 lat ukrywała się w swoim
mieszkanku w Londynie, gdyż obawiała się konfrontacji z hałasem miejskiego
życia.
Na wspólne rodzinne święta zjeżdża za namową swego wiernego przyjaciela
Davida, który jako jedyny jest jej łącznikiem ze światem oraz towarzyszy jej od
dnia w którym wybudziła się zagubiona w szpitalu.
Greta nie czuje się dobrze wśród ludzi którzy są jej bliską
rodziną a nie rozpoznaje nikogo. Podczas świątecznego poranka, kobieta
spacerując po dworze trafia na mały nagrobek na leśnej polanie. Okazuje się, że
grób należy do trzyletniego chłopca, który jak wynika z napisu okazuje się,
że był jej synem. To szokujące odkrycie sprawia, że w umyśle Grety otwierają
się drzwi prowadzące do dawnych wspomnień.
Cofamy się w przeszłość, ku młodzieńczym latom Grety. Poznajemy historię trzech pokoleń kobiet -Grety, jej córki
Cheski oraz wnuczki Avy. Każda postać inna, interesująca na swój sposób pod
względem charakteru. Im bardziej poznawałam bohaterki tym bardziej się
przywiązywałam i kibicowałam każdej oddzielnie.
Przeszłość cudownie wplata się w teraźniejszość.
Im dalej i im głębiej zaczytywałam się w historie bohaterów
tym bardziej opowieść mnie poruszała i wciągała. Jest pełna skrywanej miłości, oddania,
tajemnic, rodzinnych zagwozdek i intryg.
Kto okazał się tytułowym Aniołem?
Zauważyłam, że Lucinda w swych książkach opowiada zdarzenia
przeszłości swoich bohaterów. Podoba mi się to, nadaje pewnego indywidualnego
charakteru jej książkom.
Opowieść wzbudziła we mnie wiele różnych emocji. Czasem mam
tak, że jak czytam coś naprawdę dobrego to wyłączam się na bodźce zewnętrzne.
Przy tej w najbardziej emocjonujących fragmentach tak miałam. Damian do mnie
mówił, a ja tylko kiwałam głową. Myślę, że większość z nas tak ma ;p.
„Apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Tutaj tak jest.
Czyta się bardzo przyjemnie, lekko i przez to, że książka wciąga to
również szybko 😉.
Bardzo polecam osobom doceniającym takie rodzinne zawiłe
dzieje.


Zaciekawiła mnie ta recenzja!
OdpowiedzUsuń